„Co tam znowu czytasz?” spytał kolega. Pokazuję mu książkę. „Hmm, bardzo filozoficzny tytuł”, zaśmiał się. Nie powiedziałabym, że filozoficzny, raczej jest to coś w rodzaju godzenia się z nieuniknionym losem. Gdyż zdanie będące tytułem książki – „Umrzesz, kiedy umrzesz” – bohaterowie wypowiadają w wielu sytuacjach. Jest ono używane zamiast „nie bądź beksą”. Ma się wrażenie, że słowo „beksa” nie istnieje w słowniku Wikingów. Gdyż niejako o nordyckich wojownikach jest tu mowa.
Wykorzystując prawdopodobieństwo historyczne i sagi nordyckie, opowiadające o wikińskich podróżach na Zachód, autor kreśli możliwą wersję wydarzeń jednej z nich. Oto Harówka, osada ludzi o karnacji jaśniejszej niż reszty ludów, założona około 100 lat wcześniej. Wtedy to Olaf, nieomal mityczny przodek, przepłynął słodkie morze i dotarł do ziem wcześniej nieodkrytych, gdzie jego i jego ludzi uznano za bogów. Miejscowi byli sympatyczni i pozwolili się osiedlić. Niestety, z powodu braku naturalnych wrogów ludzie zgnuśnieli i zmiękli, a jedynie garstka ćwiczyła się w sztuce wojaczki tworząc tradycyjną formację zwaną hirdem.
Opowieść zaczyna się w momencie, gdy inni miejscowi – cywilizowane, sąsiedzkie Imperium i jego cesarzowa – podporządkowując się omenom napadają na osadę by zmieść ich mieszkańców z powierzchni ziemi. Część harowian jednak przeżywa i zgodnie z inną przepowiednią udają się drogą lądową ku Zachodowi, na bliżej nieznane Łąki, by uratować swoje dziedzictwo.
Podoba mi się przedstawienie historii z kilku perspektyw, które dodaje opowieści głębi. Postacie wyraźnie się różnią w charakterze i podejściu do sytuacji, i nawet wśród dzielnych wojowników znajdują się tchórze. Bohaterowie nie są jednowymiarowi i rozwijają się przez całą opowieść, potrafią nawet zaskoczyć czytelnika reakcją na wydarzenia.
Tak jak przy poprzednim cyklu „Czas Żelaza”, jestem pod wrażeniem konstrukcji świata, choć na początku miałam wrażenie, że chodzi o Amerykę Południową, a nie Północną (piramidy i syrop klonowy na tym samym terenie!). Inne elementy kultury Indian i Wikingów są użyte prawidłowo i nie wołają o pomstę do nieba. Magia jest integralną częścią świata przedstawionego i nie wydaje się doklejona na siłę, choć użycie wyrażenia „alchemiczne mikstury” troszeczkę mnie mierziło.Po stu stronach jednak przyjęłam to jako naturalne.
Nie jestem pewna, czy po jednym tomie dopiero pisanej trylogii można to stwierdzić, ale wydaje mi się, że „Umrzesz kiedy umrzesz” jest komentarzem do dzisiejszych czasów. Co jest w sumie nietrudne, w myśl powiedzenia o historii zataczającej koło. Jedna z bohaterek, po wielu walkach i perypetiach, uświadamia sobie bowiem w pewnym momencie, że może spokojnie porozmawiać z nieznanym, obcy plemieniem, gdyż wszyscy, którym najbardziej zależało na zachowaniu tradycji, jedności i obronie przed wszelkimi nieznajomymi, nie żyją. Myśl ta była oczyszczająca i pozostawiła z lekkim sercem i bohaterkę, i mnie. Życzę tego każdemu.
Napisz pierwszy komentarz.