Świątynia na bagnach – Michał GołkowskiRecenzja

Zahred staje się coraz bardziej ludzki, a seria coraz ciekawsza. Boli mnie tylko, że zdecydowano się na trylogię w siedmioksięgu i teraz nie jestem pewna – ile tych książek tak naprawdę będzie?

Biorąc pod uwagę, jak rozwija się historia opowiadana w serii, może być ich nawet i dwadzieścia. Zahred, który w pierwszym tomie był figurą o niejasnej motywacji (co mnie irytowało) staje się coraz bardziej ludzki. Można zauważyć pewną prawidłowość – im dłużej przebywa w jednym miejscu, tym bardziej się z nim stapia, ilość interakcji też nie pozostaje bez znaczenia.

Tak jak w najnowszym przypadku „Świątyni na bagnach”, gdzie odradzać mu się przyszło na moczarach; w związku ze środowiskiem znajdującym się w permanentnym stanie rozkładu i ostrymi zimami biedak długo znajduje się w stanie kupki kości z resztką mięśni.

W takim stanie znajduje go Drus, młode chłopię, które w swej naiwności bierze go za boga, a z czasem staje na czele kultu. Zaślepiony, wmawia młodemu wodzowi wioski, że dzięki jego modłom doczeka się potomka. Jedynej córki, która wkrótce staje się obiektem zainteresowania Drusa.

Świetnie został rozegrany konflikt pomiędzy trójką głównych bohaterów. Zmiana w zachowaniu Zahreda, który po wydostaniu się ze świątyni spędza niemalże cały czas z Mirą, jest bardzo naturalna, mimo że początkowo jest to tylko przejaw pragmatyzmu. Drus, którego najpierw starałam się zrozumieć, nawet sympatyzowałam z jego dziecięcą wersją, zraża do siebie już przy pierwszej próbie ucieczki bóstwa; jego odmowa uznania w Zahredzie istoty ludzkiej jak on sam, kontrastuje z próbami zatrzymania go wewnątrz świątyni jak zwykłego człowieka właśnie. I moja ulubienica, która odrzuciwszy wszystkich mężczyzn, bo nie byli jej równi (Brienne, to ty?) zakochuje się w wojowniku gromiącemu wrażą armię w pojedynkę. Odrzucając tym samym zaloty kapłana.

Kolejny świat wspaniale skonstruowany, jak zwykle w oparciu o realnie istniejące obszary, choć tym razem ciężko było zgadnąć który konkretnie. Na szczęście, parę szczegółów podanych w ostatniej ćwiartce książki pozwala umieścić akcję w okolicach… Puszczy Białowieskiej 🙂

Kreacja świata nie ma szwów, uwierzyłam w niego od samego początku, pozwalając się mu pochłonąć i marznąć razem z bohaterami. Niemalże słyszałam kapanie krwi z podciętych gardeł ofiar. Zdecydowanie autor coraz lepiej sobie radzi z tą historią i tym, co chce opowiedzieć. Chcę więcej!

Allenare

23 maja 2019

Napisz pierwszy komentarz.

Akceptuję politykę prywatności i przetwarzania danych osobwych.