Im więcej czytam powieści autorstwa Elisabeth Gaskell, tym bardziej widzę, jak odmienną jest pisarką od Jane Austen. Ta druga zawsze zajmowała się swoją klasą i wśród jej członków umieszczała swoje historie; ta druga zaś tak konstruuje świat, że ma się do czynienia z całym przekrojem społeczeństwa, a także wgląd w sytuację polityczno-społeczną wiktoriańskiej Anglii.
Bo jak inaczej można określić „Północ i Południe”, jeśli nie książką społecznie zaangażowaną, gdzie wątek rewolucji przemysłowej rozgrywającej się na oczach bohaterki jest traktowany na równi z romansowym.
Gdyż ach! – jakże on ją kochał! W związku z pewnymi dość niewesołymi okolicznościami Margaret Hale razem z rodzicami musi się przenieść z plebanii w sielskim Helstone do robotniczego, zadymionego Milton, gdzie jej ojciec zostaje prywatnym nauczycielem. Jednym z jego uczniów jest młody właściciel przędzalni, John Thornthon, którego poglądy dotyczące własnych pracowników i sprawiedliwości społecznej są… no cóż… zupełnie przeciwstawne do opinii bohaterki, która będąc zawsze blisko prostego ludu, chce dla niego jak najlepiej.
To sprawia, że każde ich spotkanie przypomina małą kłótnię – ale jak stare przysłowie pszczół mówi, „kto się czubi ten się lubi”. Tak jest i w tym przypadku, ale przez przeciwności losu happy end ma miejsce dopiero po 570 stronach. Co nie znaczy, że nie warto czekać.
Gdyż na osłodę dostajemy opowieść o losie człowieka, którego wątpliwości natury religijnej zmuszają do odstąpienia od kościoła; życie robotników fabrycznych i ich sytuację materialną; rozwój przemysłu i związkowości na żywo. A to wszystko opisane w sposób malowniczy, ale bez przesady, żeby czytelnik się nie załamał z zażenowania egzaltacją.
Autorka nie ocenia opisywanych przez siebie osób, świetnie balansując w odcieniach szarości ludzkiego charakteru. Jej bohaterowie są żywi i wiarygodni w swoim podejściu do świata, który zmienia się szybciej niż do tej pory, a oni czasem nie potrafią za nim nadążyć. To jest doświadczenie nie do przecenienia, szczególnie jeśli chodzi o zmianę stosunku do prostego robotnika i ruchu związkowego, budowania relacji pracownik-pracodawca.
Ta książka mnie zauroczyła. Tu się stało to, czego nie miałam od dawna – gdy zostało 20 stron do końca, dostałam małego ataku paniki, że tak mało zostało do przeczytania, a tyle jeszcze rzeczy musi się wydarzyć! I choć to oznaczało brak pomyślnego rozwiązania jednego z wątków, jestem usatysfakcjonowana zakończeniem. Ja chcę jeszcze.
Napisz pierwszy komentarz.