Każdy z nas o Neronie uczył się w szkole, chociażby omawiając na lekcji polskiego „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza. Z lektury wiemy, że był on okrutnikiem, który w swej megalomanii podpalił Rzym, by na tle pożaru śpiewać o upadku Troi, a o samą katastrofę oskarżył grupę wczesnych chrześcijan. Egocentryk, nikt go nie lubił. Ale co, jeśli ów cesarz był ofiarą starej prawdy, że historię zawsze piszą zwycięzcy?
Czy ktoś się wcześniej zastanowił, jakie wojny i podboje prowadził młody cesarz, który wolał ruszyć się z miasta na występy artystyczne niż na bitwę? Dlaczego kochał go motłoch, a miasto pod jego rządami rozkwitało? Czemu nie słyszało się o buncie żadnej z prowincji przeciw obcemu panowaniu? Może dlatego, że wierny zaleceniom Oktawiana, starał się spoić już istniejące Imperium Romanum, zamiast je bez sensu rozszerzać? A co, jeśli był pacyfistą?
Nie spodziewałam się, że będzie mi się tę książkę tak dobrze czytać. Postać wyłaniająca się spod pióra dziennikarza, nie historyka (i to jest prawdopodobnie przyczyną łatwości książki) jest idealistą niepasującym do swoich czasów. Młody człowiek, wrażliwy, który – można rzec – brzydzi się przemocą, jest ofiarą swoich czasów. Grecja, którą tak ukochał, z jej sztuką była „zbyt zniewieściała” dla męskiego Rzymu o duchu wojownika żądnego wciąż nowych podbojów. Dlatego właśnie musiał umrzeć.
Były momenty, kiedy naprawdę współczułam Neronowi, który przecież na tron się nie pchał, a został tam posadzony w wyniku ambicji własnej matki. Był innowatorem, którego nikt nie chciał, a po jego śmierci odgórnie zarządzono zatarcie dobrej pamięci o nim. Warto sobie ją odbudować.
Napisz pierwszy komentarz.