Tej książki nie mogłam się doczekać. Mając w pamięci „Wydrwizęba” czy „Moherfuckera”, rączki same się wyciągały do „Oprawcy Bożego”. Przeczytałam. I nie wiem, co dalej.
Durkiss, przez ojca trenowany na tytułowego oprawcę, ze swoich zadań stara się wywiązywać sumiennie i bez zarzutu. Ubija potwory, poprawiając komfort życia ludności, aż w końcu udaje się na misję na drugi koniec świata. Towarzyszy mu dziewka, a jakże, w której bohater z miejsca się zakochuje, sam nie wie jak i kiedy. Posiada magiczną broń, cienki nóż w typie mizerykordii, który ma własny rozum, a nieużywany zmienia się w bransoletkę. Cała historia jest bardzo ciekawa, sporo jest zwrotów akcji, wszystko się kończy dobrze dopiero na ostatniej stronie, więc napięcie sięga zenitu. Co mogło pójść nie tak?
Zacznijmy od bohaterów. Durkiss jest dobrze skonstruowany, scena otwarcia powieści niesie ze sobą nadzieję na klimat w stylu książkowego „Wiedźmina”… a później wszystko się trochę sypie. Razem z ilością przewracanych kartek następuje przemiana naszego oprawcy w wieśniaka, który został świetnie wyszkolony w walce i nauczył się bestiariusza na pamięć. Pewnie tak miało być, bohater nie musi pochodzić ze szlachty, jednakże przemiana zachodzi zbyt gwałtownie, by nie przejść niezauważona. Z Ozjaną jest inny problem – jest tak uzdolniona, że wykracza to poza jej urodzenie, a ona nie zwraca na to uwagi…
Narracja, przez ciągłe zwracanie się do monologu wewnętrznego Durkissa, jest rwana i dość chaotyczna (jak bohater zresztą, i to ma akurat sens). Doprowadza to do tego, że nawet sam narrator gubi się w opisie sytuacji – w jednej ze scen środka książki oprawca albo musiałby zsiąść z konia, by ten zrobił to, co zrobił, albo biedny zwierzak musiałby mieć stawy z gumy. Pierwsze nie następuje, w drugie nie wierzę.
Takich potknięć jest trochę, ale jestem skłonna zrzucić to na karb przerwy w pisaniu. Historia się odrobinę dłuży, ale nie ma tam ani jednej zbędnej sceny. Rozwiązanie problemu jest dość spektakularne, a świat stworzony interesująco zagmatwany. Zakończenie nie jest wyraziste, więc liczę na kolejny tom. Niech się Dębski rozpisze, dla swojej i naszej radości.
Napisz pierwszy komentarz.