Pan Saulski się rozkręca z twórczością na nowy rok – widziałam już zapowiedzi – wypadałoby więc nadrobić co nieco. „Krew kamienia” uśmiechała się do mnie od kiedy skończyłam „Serce lodu”. Nie spodziewałam się, że tak szybko w tę książkę wsiąknę i ją przebiegnę.
Po stłumieniu powstania w Arganii, Maeidzki Korpus Ekspedycyjny ma wracać do domu, na południe. Z darami dla swojej władczyni. Po drodze jednak zazdrosna o łupy dowódczyni lekkiej konnicy wybija oddział zwiadowców, a ich liderkę wrzuca do rwącej rzeki. Wyławia ją były członek karnej kompanii, leczy i odprowadza na południe. Gdy zwiadowczyni Nira dowiaduje się, że jej była towarzyszka broni udaje się jednak na wschód, podąża za nią niesiona żądzą zemsty. Jej wybawca zaś, chcąc nie chcąc, wraca tym samym do domu, gdzie nie jest zbyt mile widziany.
„Krew kamienia” czyta się naprawdę dobrze. Nie ma dłużyzn, akcja poprowadzona jest prosto, historia jest zajmująca, a narracja ma odpowiedni rytm. Świat ukazany jest w sposób przystępny, bez nachalnej ekspozycji sytuacji i wypada bardzo naturalnie. Tak naturalnie, że jak bohaterowie schodzą w pewnym momencie w podziemia, czytelnik boi się razem z nimi. Coraz bardziej, im głębiej sięgają jaskinie. Jedyny zgrzyt w tej całości stanowi postać głównej bohaterki, której próbowano nadać głębię. Jednak charakter zwiadowczyni pozostaje najwyżej dwuwymiarowy. Zrzucę to raczej na karb rozległości opowieści niż na brak warsztatu autora.
Siłą tej książki jest to, że jest po prostu dobra. Nie zawodzi zarówno język, narracja, ani kreacja świata, zarysowana już pokrótce w „Sercu lodu”. Chciałabym poznać więcej opowieści z Cesarstwa Orlańskiego, szkoda, że się na to raczej nie zanosi.
Napisz pierwszy komentarz.