Nikodemus Weal jest czarodziejem, choć nie powinien, bo czarować nie umie. Znaczy, nie do końca – każdy czar, którego dotknie, zaczyna się roić od błędów i może być niebezpieczny dla otoczenia. A to nie jest raczej pożądana cecha, kiedy aspiruje się do bycia bohaterem z przepowiedni.
Wielu wierzy, że Nikodemus mógłby być przepowiedzianym Zimorodkiem, najpotężniejszym czarodziejem, który ocali wszelki magiczny język przed demonicznym zepsuciem. Inni, że jest Nawałnikiem Burzowym, również obiecanym niszczycielem czarów. Problem w tym, ze nie pasuje ani na pierwszego, ani na drugiego – jego czary są błędne, ale może je kontrolować. Jednak kiedy dowiaduje się, że jego umiejętności po prostu są zablokowane przez inne, mroczne siły, nieważne staje się morderstwo popełnione w akademii, ani ludzie (czy stwory) dybiące na jego życie i wolną wolę. Mentor bohatera pomaga mu, jak może, ale gdy zostaje niesłusznie oskarżony o zbrodnię, Nikodemus musi samemu odnaleźć swoją drogę i choćby na moment odsunąć nieuchronny koniec świata, który zna.
Pierwszy rozdział, przyznaję, zbił mnie trochę z tropu – czarodzieje rzucają w siebie magicznymi zdaniami, tudzież literalnie dławią się własnymi słowami. Okazuje się, że wyobraźnia mi się potknęła na dosłownym pisaniu we własnym ciele zaklęć, całych słów i zdań, które dosłownie nierzadko opisują swój skutek, np. „rozpal ogień” czy „przechwyć zaklęcie Johna i odrzuć z powrotem”. Przypomina to trochę kodowanie, co biorąc pod uwagę późniejsze opisy w książce jest poprawnym tokiem myślenia. Naprawdę doceniam pomysł, mój mąż programista nawet bardziej. Co nie zmienia faktu, że pierwszy rozdział trochę bolał.
Dwie trzecie książki dzieje się w ciągu kilku dni, jednak jest to pozycja tak napakowana akcją, że ma się wrażenie, że fabularnie upłynęło co najmniej klika miesięcy. Na szczęście „Czaropis” jest dobrze napisany, wartkim i przystępnym językiem, co czyni przyswajanie całej opowieści w miarę bezbolesnym. Nawet dość bogata mitologia świata stworzonego jest wykładana jakby mimochodem, więc czytelnik nawet nie zauważa, kiedy ją sobie przyswaja i uważa za coś naturalnego.
Przez pierwszy rozdział przebijałam się 20 minut, mimo że nie jest długi. Przez resztę książki przebiegłam nie wiem kiedy. Autor ma talent i całkiem niezły pomysł, w tamtym momencie brakowało mu tylko porządnego warsztatu do pełni szczęścia. Powstał tom drugi, jeśli się skuszę, to tylko by przekonać się, czy młody pisarz się czegoś nauczył.
Napisz pierwszy komentarz.