Kolejny „Kłamca”, kolejny dobrze spędzony czas.
Ostatnio narzekałam, że w pisarstwie Ćwieka nie podoba mi się epizodyczność jego książek. To budowanie opowieści na opowiadaniach, które mają wspólny świat i powtarzających się bohaterów. I tylko skrajne historie wydawały się ze sobą powiązane, domykały klamrę książki, pozostałe wydawały się przemieszane, jakby z boku.I oto przychodzi „Bóg marnotrawny”.
W drugim tomie cyklu epizodyczność jest tylko pozorna. Wszystkie opowiadania tworzą całość, tylko zamiast kolejnych rozdziałów, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, są kolejne osobne opowieści. Ciąg fabularny tym razem został zachowany, co zdecydowanie jest przyjemniejsze w odbiorze niż mącąca trochę w głowie struktura tomu pierwszego.
Poza tym dostajemy to, co w pierwszej odsłonie serii: cudowny Loki, świetnie zbudowani nowi bohaterowie (kolejne wyklęte bóstwa do pomocy), porywające, trzymające w napięciu historie.
Sam autor twierdzi, że te książki są jak film, który zawsze chciał obejrzeć. To się czyta lepiej niż wszyscy Szybcy i Wściekli razem wzięci się oglądają, i to po podniesieniu do kwadratu. Książeczka nie jest gruba, co jest niezwykłe wśród dzisiejszej oferty fantasy, i łyka się błyskawicznie.
Dobrze napisana, wartka akcja wciąga niezmiernie, aż trudno się oderwać. Czy może być lepiej, to pokażą już kolejne tomy. Bo ja nie wierzę.
Napisz pierwszy komentarz.