Człowiek zachłysnął się kontaktem z biblioteką, więc uznał, że czas przytulić coś z własnej półki. Pogoda sprzyja wyłącznie spaniu, więc może coś lekkiego? Kolejna część Kłamcy wydawała się naturalnym wyborem. I nie zawiodłam się.
Lubię Ćwieka za styl, w jakim pisze tę serię – naturalny, bez zadęcia czy silenia się na epickość. Po prawdzie, sama historia tego nie potrzebuje, a wydarzenia mówią same za siebie. Oto Lucyfer w końcu dostaje, co chciał – czterech ewangelistów, i nie zawahał się ich użyć. Nagle na świecie, który spokojnie sobie trwał, dochodzi do wydarzeń nasuwający aniołom za myśl jedno – zaczęła się Apokalipsa. Siły piekielne wspomagają zapomniani bogowie i stwory z ludowych podań. Podobno gdzieś tam się nawet pojawił Antychryst. A Loki przepadł bez wieści…
Intryga jest zawiązana niesamowicie, a natłok wydarzeń odbiera oddech, jednak czytelnik nie czuje się przytłoczony. „Ochłap sztandaru” jest jak film katastroficzny, tylko znacznie lepszy, bo nie ograniczony budżetem na produkcję i bez drewnianego aktorstwa. Z zapartym tchem śledzi się losy bohaterów znanych z poprzednich tomów i kibicuje im w walce z zombie, rozwścieczonym tłumem czy armią demonów. Przeciwności piętrzą się i nawarstwiają, aż… historia urywa się w połowie. Cliffhangery powinny zostać prawnie zakazane!
Ci, którzy zapoznali się z poprzednimi częściami serii, nie będą zawiedzeni. To więcej tego samego, tylko jeszcze lepiej, jeszcze ciekawiej, jeszcze bardziej epicko. Tylko uczcie się na moich błędach – i miejcie pod ręką kolejny tom!
Napisz pierwszy komentarz.