Inu nie jest dobrym człowiekiem, a przynajmniej sam tak o sobie myśli. Wiodąc życie uciekiniera, w pewnym momencie ratuje życie młodego panicza. Ten, w ramach wdzięczności, czyni go swoim ochroniarzem, z czasem obdarzając przyjaźnią. Jednak człowieka mieniącego się Duchem wciąż goni przeszłość, tak samo jak starego daymio, ojca uratowanego chłopaka. Kiedy więc wróg rodu Oda przysyła swoją córkę, by została żoną panicza, nikt nie wierzy w jego dobrą wolę.
Przez cały czas miałam wrażenie odgrzewanego kotleta. Gdzieś już tę historię widziałam, nawet z podobnymi bohaterami, w podobnym kręgu kulturowym, podobnie nawet napisaną. Miejscami to może przeszkadzać, szczególnie sposób pisania nadużywający wykrzykników. Warto się jednak przemóc, choćby dla Nipponu przedstawionego tak fajnie, jak zwykle u tego autora.
Historia jest prosta, nawet spiski dziejące się gdzieś w tle jej nie zmącają. Dzięki temu łatwo ją śledzić, co przy dość dynamicznym prowadzeniu fabuły, w tym pojedynków, tworzy kombinację idealną. Ciężej wtedy jest się oderwać od czytania (co niekoniecznie sprzyja obowiązkom dnia następnego,ale to problem „przyszłych nas”). Niezauważalnie akceptujemy klisze, które gdzie indziej wydawałyby się dość absurdalne, tu stanowiąc nierozłączny element obrazka.
Za prostotą opowieści idzie prostota bohaterów. Autor próbuje nadać wszystkim pozory trójwymiarowości, ale tak naprawdę nie liczy się nikt poza Duchem. Cała reszta stanowi dla niego tło, co prawda atrakcyjne samo w sobie, ale jednak tło. Na pewno nie pomogło im to, że moja wyobraźnia obsadziła w roli Inu młodego Toshiro Mifune 😀
Pisząc powyższy tekst, przyszła mi do głowy idealne podsumowanie – książka jest w swoim duchu bardzo w stylu Akiry Kurosawy. I jeśli ktoś lubi jego kino, „Czarne miecze” bez błędu trafią w jego gust.
Napisz pierwszy komentarz.