Statki powietrzne kojarzą mi się głównie ze sterowcami, trochę odlegle z samolotami. Ale karawele z czterema masztami, latające po niebie i kotwiczone na szczycie góry – to są prawdziwe powietrzne statki!
Całą ich flotę posiada ród Kałakowów, co wraz z bogactwem naturalnym wysp, którymi władają, czyni ich jednymi z najbogatszych w Wielkim Księstwie Anuski. Z tego względu z siostrzanego księstewka przybywa delegacja wraz z „polityczną” narzeczoną następcy tronu, w zamian za mariaż żądając dostępu do latających okrętów. Wszystkie plany i uroczystości weselne psują jednak, po kolei: atak demona, atak terrorystów, śmierć Wielkiego Księcia, klęska głodu, choroba nieznanego pochodzenia i wreszcie mały chłopiec, którego moc jest zdolna zniszczyć świat.
Takiej ilości polityki, i to w jej najbrudniejszej odsłonie, nie widziałam od dłuższego czasu. Im bliżej końca, tym większych świństw dopuszczali się ludzie, którzy chwilę wcześniej uważali się za przyjaciół. Pod drugim dnem każdych działań ukrywało się trzecie i czwarte; złożoność wszystkich operacji jest oddana z podziwu godnym kunsztem. I chociażby za to – za perfekcyjnie oddany tygiel kulturowo-polityczno-społeczny w obliczu katastrofy naturalnej (bądź nie) – należą się autorowi brawa.
Bohaterowie główni – reszta zresztą też – są świetnie skonstruowani, niechętni polityce, wmanewrowani w nią i początkowo bezradni, walczą ze swoim zmarginalizowaniem i wolą rodów. Przyjemnie, ekscytująco jest towarzyszyć im w ich zmaganiach, odkrywaniu swojej siły i mocnych stron, by wykorzystać je w zminimalizowaniu efektów nieszczęść spadających na archipelag. Kibicuje się im, pal licho, że niedoszła para małżonków jako jedyna wydaje się niezepsuta przez władzę jaką posiadają – choć jak się okazuje, sięga ona niedaleko. Do miejsca, które wyznaczą ich rodzice i dobro rodziny.
Im bardziej piętrzą się trudności, im więcej warstw ma intryga – tym lepiej się to czyta. Często jest tak, że nawet jak się ma wrażenie trzymanie wszystkich fabularnych nitek, nagle część się rozdwaja, część kończy, a obok pojawiają zupełnie nowe. Nie wiadomo, co może przynieść kolejny rozdział czy nawet strona. Napięcie wciąż rośnie, niczym u Hitchcocka. Bardzo chciałabym przeczytać „Wichry archipelagu” jeszcze raz, po raz pierwszy.
Napisz pierwszy komentarz.