„Przetaina” była reklamowana jako „pierwsze 100% fantasy od mistrza polskiej fantastyki”. Po przeczytaniu całości na usta ciśnie mi się jedno słowo – MAŁO.
Dave mieszka z rodziną w zrujnowanym mieście nad brzegiem morza. Jego familia jest jedną z niewielu przetrwałych, po wielu kataklizmach przeplatanych epidemiami, a zdarzających się z zatrważającą regularnością. Arcykapłan wysyła chłopaka na wyprawę na zachód, by odnaleźć miasto, z którego kiedyś wyruszyli założyciele miejscowych rodów. Razem z młodą kapłanką, swoją szkolną miłością, małoletnią dzikuską dopiero przybyłą do miasta, gołębiarzem i paroma innymi osobami udają się w daleką drogę, pełną niebezpieczeństw.
To co dostajemy jest bardzo dobrej jakości. Mamy ciekawą fabułę, złożonych bohaterów, interesujące okoliczności przyrody. W odpowiednim momencie jest nawet swoiste „bum”, a od tamtej pory akcja trzyma w napięciu. Trzymamy za bohaterów kciuki, by w końcu doszli do celu, a potem nawet wrócili do siebie. Jednak koniec końców, cała historia pozostawia niedosyt. I to całkiem spory.
Dostajemy tylko wycinek świata, który jawi się jako bogaty w przeszłość. Dostajemy wiele podpowiedzi z rozmów czy przemyśleń bohaterów. Wiele można się domyśleć z wzmianek w rozmowach czy w piątym prawdziwym powodzie wyprawy (tylu się doliczyłam). Ale fabularne dziury są całkiem spore, aż proszą się, by wypełnić je historią. Waśniami religijnymi, rozbudowaną konstrukcją społeczną, etniczną, czymkolwiek. Wyczuwam, że na południu, gdzie jest wulkan, a zdradziecka grupa Węży ma swój dom, coś się dzieje, i chcę o tym przeczytać.
Sama opowieść ma dość zamkniętą konstrukcję, i równie dobrze wszelka historia w danym świecie może się skończyć. Mam jednak nadzieję, że dziury fabularne są pozostawione specjalnie i zostaną wypełnione w kolejnych tomach. Byłoby szkoda, gdyby pozostały w obecnym stanie.
Napisz pierwszy komentarz.