Nibynoc – Jay KristoffRecenzja

„Nibynoc” – książka, którą od jakiegoś czasu polecała mi mama (książkoholizm jest dziedziczny). Udało mi się ją od niej pożyczyć jeszcze przed pandemią, nie zwracałam wtedy zbytnio uwagi na autora, tylko tą „mhoczną” okładkę. Dopiero przed otwarciem, zerknęłam na autora i zaczęłam się wahać. Dobrze pamiętam dobrych „Tancerzy burzy”, a jeszcze lepiej bardzo złego „Bratobójcę”, należące do innej serii napisanej przez Jaya Kristoffa. Pełna obaw, postanowiłam dać mu szansę.

Po lekturze, uczucia mam mieszane. Fabuła i bohaterka rysują się dobrze – Mia, której ojca stracono jako rebelianta i monarchistę, a rodzinę zniszczono, chce zostać wykwalifikowanym zabójcą i zemścić się na dawnych wrogach. Jako dziecko najpierw szkolona przez starego mistrza, potem wybiera się do klasztoru/świątyni/szkoły ukrytej wśród gór, by tam zdobyć najwyższe umiejętności. Miłość, przyjaźń, zdrada i śmierć, której jakoś mało. Choć może to dlatego, że uczniowie nie mogą zabijać siebie nawzajem.

Mia nie jest zwykłą dziewczyną, musi mieć jakiś dodatkowy atut. Jako pomrocz zyskuje władzę nad własnym cieniem, ciemnością wokół, przez co tacy jak ona są ogólnie tępieni jako demony i wrogowie miejscowego słonecznego bóstwa. Sama bohaterka ma do tego dwojaki stosunek, lubi swoją moc, ale z drugiej strony wie, że z ogólnego społeczeństwa jest wykluczona już na starcie. Wprowadza to dodatkową warstwę tragizmu do postaci, na szczęście bohaterka nie jest na tyle głupia, by się nad sobą użalać. Ma fajnie napisany charakter, pogłębiony w drugiej połowie książki zyskuje pełnię, której bym się nie spodziewała po kimś tak młodym (Mia ma 16/17 lat).

Reszta tomu, cóż… z konstrukcją świata jako takiego nie jest źle, wszystko ma sens. Historia świata, kultury, zalążki mitologii, wszystko fajnie. Ta opowieść, wszystkie zamieszkujące ją istoty żyją. Koncept, opierający się po trochu na kulturze renesansowych Włoch, Turcji, jest naprawdę dobrze opowiedziany jako obraz. Bo językowo trochę to leży. Nie jakoś bardzo, ale, szczególnie na początku, irytował mnie narrator. Osoba inteligentna, nie przedstawiona z imienia (może w kolejnym tomie…), sprawiająca wrażenie lekko niestabilnej emocjonalnie. Opowiadacz posługujący się wytwornym językiem, by za chwilę ładunkiem sarkazmu kompletnie rozwiać nastrój opowieści, często w miejscach kompletnie nieadekwatnych.

Osobna rzecz to przypisy. Gdyby wszystkie wtrącenia powiększyć do regularnej wielkości fontu, książka byłaby dwa razy grubsza. Inna sprawa, że w większości dodatkowe informacje są absolutnie niepotrzebne, i mimo że dodają kolorytu opowieści, nic do niej tak naprawdę nie wnoszą. To jak przestawanie z człowiekiem, który uwielbia dźwięk własnego głosu.

Wszystko się w sumie kończy w miarę dobrze, bawiłam się całkiem nieźle (szczególnie jak skończyły się przypisy…). Książka może być uznana za zamkniętą całość, choć bohaterka musi się zemścić, a na koniec dostajemy cliffhanger z nowym wątkiem. Mając w pamięci poprzednią serię tego samego autora, po kolejny tom nie sięgnę. Za bardzo się boję.

Allenare

16 kwietnia 2020

Asia

18 kwietnia 2020 - 06:24

A ja sięgnę. Kupiłam i czeka na swój moment. Pozdrawiam. 👋

Akceptuję politykę prywatności i przetwarzania danych osobwych.