451 stopni Fahrenheita – Ray BradburyRecenzja

Nie wiem już, czego się spodziewałam. Zachwytu? Szoku poznawczego? Przecież to klasyka, do jasnej! Tymczasem mój świat stoi jak stał, nieporuszony. Dopiero końcówka opowiadania zaskoczyła i dała do myślenia.

Czemu opowiadanie, mimo że wydane w formie osobnej książki? Jest to dość krótka historia, jednowątkowa itd. Jeden ze strażaków, którzy zajmują się paleniem książek uznanych za kontrabandę (czyli wszystkich) podbiera za każdym razem jeden tom i składuje u siebie w mieszkaniu. Ma żonę, z którą nic go nie łączy. Pewnego dnia poznaje nastolatkę, która pokazuje mu świat w zupełnie inny sposób. Wtedy też pierwszy raz, odważa się sięgnąć po książkę.

Przez cały czas czytelnik czuje lekki niepokój – jest to zasługą bardzo fajnych zabiegów językowych, jednakże niekiedy ciężko się połapać w tekście. Szczególnie w momentach metafory metafory i dygresji od dygresji, dobrze, że fabuła jest dość prosta. Przerażać może wizja społeczeństwa bezrefleksyjnego, skupionego na własnej przyjemności. Książki są zakazane, bo zbyt długie rozmyślanie o świecie, o życiu i śmierci może sprawić, że społeczeństwo się załamie i będzie nieprzewidywalne. A tak, wszyscy są posłuszni.

Końcówka mi się spodobała bardzo. Pomysł, który wykwitł w środowiskach byłych akademików wywołał u mnie reakcję „WOW, zaczynamy od początku”. Bo jeśli wszystko się skończyło, najlepiej zacząć właśnie od nowa, i liczyć na inny wynik w procesie.

Książka nie jest zbyt prosto napisana, więc szukający lekkiej lektury się zawiodą. Trzeba wpaść w rytm opowiadania, żeby je docenić. Pozdrawiam ryzykantów 🙂

Allenare

30 stycznia 2021

Napisz pierwszy komentarz.

Akceptuję politykę prywatności i przetwarzania danych osobwych.