Malowany człowiek – Peter V. BrettRecenzja

W patriarchalnym społeczeństwie, gdzie mężczyzna jest panem i władcą, wartość kobiety mierzy się w ilości posiadanych dzieci, a małżeństwa zawiera się w bardzo młodym wieku celem „zachowania rasy ludzkiej”, wychowuje się trójka dzieci – Arlen, Leesha i Rojer. Wskutek serii niefortunnych zdarzeń muszą wyruszyć w podróż przez ziemie, które tylko za dnia są zdatne do wędrowania; nocą z mgły powstają demony usiłujące wybić do nogi wszystko co się rusza, łącznie z własnymi kalekimi pobratymcami. Choć w pewnym momencie nie wiadomo, kto jest gorszy, ludzie czy potwory…

Arlen próbuje uciec od schematu, Leesha od poniżenia. Rojer, jeśli już, może uciekać od wspomnień z bardzo wczesnego dzieciństwa, naznaczonego zagładą całej jego wioski. Bohaterowie są nakreśleni wiarygodnie i interesująco – łatwo se do nich przywiązać, najbardziej emocjonującymi momentami były te, gdy los bohaterów wisiał na włosku, obojętnie czy dotyczyły śmierci dosłownej czy symbolicznej. Niekiedy tak wciągające, że omal nie przegapiłam swojego przystanku kilka razy.

Kreacja świata jest nietuzinkowa. Wiele jej elementów widziałam w innych pozycjach, religia panująca w świecie przypomina dość ortodoksyjny odłam chrześcijaństwa, przynajmniej w założeniach. Jednakowoż połączenie wiary w zbawienie i zrównanie jej z nadzieją na dosłowne wybawienie od plagi demonów trwającej ponad trzy wieki jest świetnym zabiegiem, przydającym religii zasadności i uwiarygadniającym świat.

Z chęcią wrócę na ziemie dawnej Thesy, oby poziom pisarski się utrzymał, a bohaterowie przeżyli do następnej części… no, przynajmniej jeden.

Allenare

6 listopada 2018

Napisz pierwszy komentarz.

Akceptuję politykę prywatności i przetwarzania danych osobwych.