Przyznaję się bez bicia, z całego cyklu o Wędrowyczu podeszły mi tylko dwa tomy. Reszta wydawała się zbyt przekombinowana w swej prostocie (o ile to ma sens). Po pierwszym opowiadaniu z „Facetów w gumofilcach” też nie spodziewałam się fajerwerków. Spotkało mnie jednak miłe zaskoczenie.
Historie są dość nierówne. Na szczęście, ich jakoś rośnie w miarę czytania kolejnych epizodów z życia egzorcysty. Największy przełom następuje w trakcie „Wajchy” (Kopernik w moim serduszku). Potem, autor osiąga niemalże apogeum kunsztu w „Trzech damach i warchole” oraz „Dentystycznym Batalionie Karnym”, który ma chyba mojego ulubionego bohatera zbiorowego. Sam Wędrowycz, swoim podejściem do życia swojego, innych ludzi oraz duchów, podtrzymuje dobry nastrój czytelnika przez całą książkę. Niby wybuchów śmiechu nie ma, ale jak już się uśmiech na twarzy pojawi, to już stamtąd nie schodzi. A o to przecież chodzi w tym przypadku.
I tylko Bardaki pasują tam trochę jak świnia do furmanki – odwieczny konflikt rodzinny męczył mnie najbardziej. Poświęcone mu w całości zostały pierwsze opowiadania w tomie, nic w sumie dziwnego, że nie do końca mi podeszły. Ale nic to, nie ma co się zrażać. Kielon samogonu i można czytać dalej.
Napisz pierwszy komentarz.