Wiecie jak to jest, gdy widzicie coś, co ma potencjał, wręcz niebywały – i jest on zaprzepaszczany gdzieś pomiędzy początkiem a końcem? Ewentualnie rozmieniany na drobne i drobniejsze?
Elgan jest wąpierzem, który, inaczej niż reszta pobratymców, lubi ludzi. Pomaga im uporać się z większością nadprzyrodzonych sytuacji, szczególnie gdy w pobliżu nie ma wróża albo szamana. Pewnego dnia zgadza się pomóc ściągnąć duszę pewnego kiepskiego wróża z Wyraju z powrotem do ciała. Po drodze odprowadzając w bezpieczne miejsce demona, którego przywołał. W serii niefortunnych zdarzeń formuje drużynę z bezczelną szamanką, młodocianym ulubieńcem mamuny, i starym wróżem mającym dzieciaka na przyuczeniu. Po drodze wpadają na trop spisku, mającego przywrócić światu wygnanego boga i wprowadzić jego niepodzielne rządy.
To mogło być coś naprawdę dobrego. Podwaliny fabuły są solidne, postacie ciekawe, akcja zajmująca, a zakończenie daje nadzieję na ciąg dalszy historii. Problem w tym, że książka jako całość jest boleśnie nierówna. Zagadki piętrzą się trochę bez ładu i składu, by w większości rozwiązać się w tym samym momencie. Tak samo zresztą jak postaci poboczne z potencjałem na coś więcej niż gościnny występ na kilku stronach. Akcja to zwalnia, to przyśpiesza czasem w losowych momentach. Podobnie opisy, które raz w najdrobniejszych szczegółach przedstawiają polanę, przez którą przechodzą bohaterowie, by prześlizgnąć się z grubsza po chatce wiedźmy istotnej dla wydarzeń.
Ma się wrażenie, że autorka wrzuciła w swoją opowieść wszystko, co miała pod ręką, by zachęcić i zadowolić czytelnika. W efekcie dostajemy słowiański bigos – ciężko strawny, ze zbyt dużą ilością dobra wszelakiego, by móc się w nim rozsmakować. Podstawy jednak są dobre, i jeśli się na nich skupić, można być nawet usatysfakcjonowanym. Liczę na drugi tom – mam co do niego nadzieje, że jeszcze wyjdzie z tego dobre danie. A sama autorka pokaże, na co naprawdę ją stać.
Napisz pierwszy komentarz.