Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej spotkałam podobnego bohatera. Nie, nie spotkałam, pamiętałabym. Kogoś takiego jak Rezkin nie sposób zapomnieć. Jest jak asasyn skrzyżowany z Sheldonem Cooperem.
Dawno, dawno temu do fortecy pośrodku nigdzie przybył jeździec, który przywiózł ze sobą niemowlę. Przez kolejnych dziewiętnaście lat chłopiec był szkolony na skrytobójcę idealnego, wypełniającego rozkazy bez mrugnięcia okiem. Rozwijał swoją inteligencję i instynkt przetrwania, ale z powodu zamknięcia w warowni miał mało kontaktu z ludźmi. W wyniku serii niefortunnych zdarzeń jego nauczyciele zginęli, a on sam wyrusza w świat, by wypełnić ostatni rozkaz.
Opis może nie brzmi jakoś zachęcająco, i rzeczywiście parę pierwszych stron jest nieco drętwych. Prawdziwa zabawa zaczyna się, gdy Rezkin opuszcza fortecę i ma do czynienia ze zwykłymi ludźmi. Pozbawiony totalnie inteligencji emocjonalnej, wszystko bierze na logikę, która w starciu z otoczeniem często zawodzi. A i druga strona, nie pojmując jego prawdziwej natury, przypisuje mu więcej uczuć niż faktycznie nim targa.
Rezkin jest świetnym strategiem, swoje plany i zamierzenia wykonuje perfekcyjnie i imponująco. Z drugiej strony nie ogarnia ludzkich emocji, stosunki międzyludzkie to dla niego czarna magia, a miłość i przyjaźń to pojęcia wymykające się własnym definicjom. Towarzyszenie mu w podróży to czysta przyjemność. Interakcje z najbliższym otoczeniem wywołują uśmiech na twarzy, a tzw. „sceny akcji” trzymają w napięciu. Połączenie obu jest niemalże doskonałe, a napisane jest to doprawdy przecudnie.
I jeszcze tajemnicze pochodzenie głównego bohatera. Klisza wykorzystywana już wiele razy, ale tak tutaj ujęta, że ja chcę już kolejny tom. Teraz, zaraz.
Napisz pierwszy komentarz.