Wróżda – Marcin SinderaRecenzja

Na samym początku przez pomyłkę sięgnęłam po „Żmija”, czyli kontynuację „Wróżdy”. Udało mi się przerwać dość wcześnie, ale cieszę się, że w ogóle zaczęłam ją czytać. Po zakończeniu „Wróżdy”, mogłabym drugiemu tomowi nawet nie chcieć dać szansy.

Draconis pochodzi z rodu Żmija, jest synem boga i ziemskiej kobiety. Gdy był chłopcem, kniaź Popiołowłosy wybił całą jego rodzinę, a bohater musiał uciekać na daleką północ. Po latach wraca dokonać zemsty i pozbyć się choroby zatruwającej jego organizm.

Fabuła jest dość prosta i w związku z tym książka jest dość krótka. I to jej podstawowa zaleta. Objętość idealna do egzekucji pomysłu, który nie jest zły. Światotwórstwo jest potraktowane trochę po macoszemu, postacie poza głównym bohaterem są niepogłębione i wykorzystane wyłącznie jako tło i środek do celu. Trochę to boli, bo w paru z nich naprawdę czuć było potencjał.

Najbardziej jednak serduszko mi łamał… język. Autor silił się na stylizację staropolską, z prowincjonalnymi naleciałościami. Problem w tym, że w wielu miejscach brzmiało to sztucznie. Mimo że z biegiem historii wychodziło to coraz bardziej płynnie, niestety nie miało szansy się rozwinąć z powodu niewielkiej objętości książki. A znaczenie części słów już w ogóle zostało pomylone (samotrzeć to nie to samo co samotnie!).

Drugą część historii przeczytam raczej z rozpędu niż z zachęty. Już pierwsze dziesięć procent „Żmija” brzmi lepiej niż cała „Wróżda”. W innym wypadku bym po nią nie sięgnęła, zniechęcona warsztatową biedą.

Allenare

11 marca 2022

Napisz pierwszy komentarz.

Akceptuję politykę prywatności i przetwarzania danych osobwych.