Przez pierwsze rozdziały tej książki miałam dziwne wrażenie, że już kiedyś czytałam podobną historię. I to nawet całkiem niedawno. Okazało się, ze podobny wątek znajduje się w „Ścianie burz” Kena Liu (polecam, ale o tym już wiecie). Całe szczęście uczucie deja vu szybko znika. A o co konkretnie chodzi?
Rin pracuje w sklepie państwa Fang, będącym przykrywką dla ich działalności przemytniczej opium. Jako ich przybrana córka, jest dla nich bardziej ciężarem niż czymkolwiek innym, więc jak tylko nadarza się okazja „spieniężyć jej istnienie” nie wahają się ani chwili. Dziewczę nie godzi się na narzucony z góry los, więc stawia warunek – jeśli uzyska odpowiednio wysoką notę na cesarskim egzaminie, pójdzie na studia jeśli nie, mogą dysponować nią wedle woli. Po latach ciężkiej pracy Rin dopina swego i trafia do akademii wojskowej, gdzie jako jedyna osoba ze wsi rywalizuje z dziećmi z wysokich warstw społecznych. Tymczasem szykuje się nowa wojna…
To jest dobra książka. Pomysł naprawdę prosty – stworzyć świat na podstawie już istniejącego, zmienić tylko nazwy krain. Odpowiednie nazwy z realnego świata, po pewnym czasie aż same się narzucają podczas czytania i ułatwiają streszczanie historii postronnym. Ale to w żaden sposób nie przeszkadza, ani nie sprawia wrażenia pójścia na łatwiznę. Jest to przemyślany zabieg, który tylko ułatwia zagłębienie się w opowiadana historię.
Przyznam się, że z początku główna bohaterka mnie drażniła. Miałam wrażenie, że mimo wszystko jakby wciąż stała w miejscu, a jej główną cechą charakteru był upór. Jednak im bardziej zbliżałam się do końca „Wojny makowej”, tym lepiej widziałam, że jej rozwój jest może dość linearny, ale jednak konsekwentny. Moim problemem okazuje się fakt, że jej charakter poszedł w stronę inną niż chciałam. Ale Rin pokonała mnie siłą swojego charakteru i uporem w dążeniu do celu większego niż ona sama.
Drugi tom serii ściągnięty już na czytnik. Jeśli jest tak dobry jak pierwszy, nie mam co się martwić o jakość rozrywki.
Napisz pierwszy komentarz.