Debiuty są fajne. Zgodnie z frazesem „jeśli nie znalazłeś książki, którą chcesz przeczytać – napisz ją” często są miłym urozmaiceniem powtarzających się fabuł. O ile kolejne części serii nie zaczną zjadać własnego ogona.
Do pewnej wioski przybywa stary zielarz, uciekający przed przeszłością. Nawiązuje tam relację z młodym, kulejącym kapitanem straży, którego próbuje zauroczyć czarownica. W puszczy niedaleko, ledwo dorosły wojownik próbuje udowodnić swoją wartość starszemu plemienia. Wszyscy trzej zostają wplątani w zagadkę dwóch, z pozoru niepowiązanych ze sobą, śmierci. Nie spodziewają się, że tajemnica wpłynie na nich mocniej, niż cokolwiek wcześniej. A od przeszłości nie można uciec… zbyt daleko.
Ta historia jest jak ogry, bo ogry są jak cebula, a cebula ma warstwy. Odsłanianie kolejnych warstw opowieści sprawia niesamowitą przyjemność. Niby wątek, na pierwszy rzut oka, jest tylko jeden, ale z czasem pojawia się tyle fabularnego dobra (czasem zbędnego), że aż miło. Przestrzeń czasowa i geograficzna książki jest niewielka – ot, osada i puszcza – ale skomplikowanie relacji nie mniejsze niż na przestrzeni całego państwa.
Co jeszcze lepsze, ekspozycja wspomnianych wcześniej warstw nie jest nachalna, dzieje się mimochodem i poznajemy ją razem z bohaterami. Tak samo jak ich własne, przejawiające się chociażby w koszmarach sennych i malignie (swoją drogą, ciekawy zabieg stylistyczny). Są one na tyle interesujące i niejednoznaczne, że mimo iż bohaterów nie do końca da się lubić, z uwagą śledzi się ich poczynania.
Epilog mnie zaintrygował. Zapowiedziana w nim kontynuacja opowieści na razie brzmi, jak wyciągana na siłę, ale chętnie się miło zaskoczę. Już czekam na kolejny tom.
Napisz pierwszy komentarz.