Książki Marcina Mortki czyta się z przyjemnością. Nie są zbyt skomplikowane czy wymagające. Mają za to w sobie dużo uroku, który przyciąga do każdej spisanej przez niego opowieści.
Nadeszła już jesień, gdy Kociołek i jego drużyna ponownie spotyka na swej drodze pewną bandę trolli. Tym razem jednak to oni uciekają, a bohaterowie pomagają im zmylić pościg. Prowadzi to do zbiegu okoliczności, z którego wyłania się dość niepokojąca wizja – Złe nie próbuje dostać się do Dolin. Ono już tu jest, z jego agentami rozproszonymi po wszystkich królestwach.
Znowu z małej sprawy jest duża afera. Ponownie członkowie drużyny odkrywają umiejętności, których byśmy się po nich nie spodziewali. Znowu Kociołek próbuje chronić swoją rodzinę przed prawdą o jego wyprawach. Ten schemat jest przerabiany już któryś raz – ale wywołuje tylko poczucie komfortu. Nieważne, jak poważne i dziwne rzeczy się dzieją – bohaterowie i ich specyfika działają na czytelnika jak ciepły kocyk w chłodny wieczór. Tylko zakończenie jest lekko niepokojące, pozostawiające w zawieszeniu. Mam nadzieję, że to tylko kwestia następnej książki.
Wrażenie familiarności intensyfikuje fakt, że postaci są bardzo ludzkie w swoich niedoskonałościach. Kociołek wciąż martwi się o rodzinę, ktoś jest zakałą swojej, jeszcze inny woli o własnej nawet nie wspominać. To nie są epickie problemy, ale bardzo przyziemne, które umiejętnie rozegrane pomagają zaangażować się w opowieść. Sprawiają, że czytelnikowi zależy.
Bardzo podoba mi się zaś, jak bardzo ta seria jest siebie świadoma. Wszystkich klisz, przez które przechodzi, tropów narracyjnych czy schematów fabularnych. Jednocześnie wykorzystuje je w sposób nieoczywisty, co jeszcze pogłębia satysfakcję z ich odkrywania.
„Skrzynia pełna dusz” jest bardzo dobrym jesienno-zimowym czytadłem (bez pejoratywnego zabarwienia tego słowa). Do herbatki, pierniczków, okazjonalnie grzanego wina. No i kawy, bo zarwana noc niemal gwarantowana.
Napisz pierwszy komentarz.