Zauważyłam ostatnio, że podświadomie wybieram opowieści raczej z podgatunku „urocze”. Przypadek? Być może, ale nie zamierzam narzekać, kiedy samo dobro wpada w łapki.
Praca w gabinecie weterynaryjno-nekromantycznym trwa, Florka z Bastianem się docierają, zaufanie społeczne nie spada. Kiedy bohaterowie spotykają swojego pierwszego smoka, nie spodziewają się, że to jest tylko wstęp do większego gadziego problemu. Dodatkowo w lecznicy zatrudnia się była współpracownica Bastka, co do której faun ma jak najgorsze przeczucia.
To jedna z tych książek, gdzie zachwyca wszystko – ciepła atmosfera, dobrze nakreślona historia, świetnie zbudowane charaktery, czy przemyślany wątek romansowy. Okoliczności przyrody zostały świetnie wykorzystane do stworzenia ujmującej opowieści, od której ciężko się oderwać. Autorka świetnie operuje słowem, przenosząc ducha czytelnika w schyłek lata na polskiej wsi, spokojnej (choć nie zawsze) i wesołej (zależy od kontekstu). Jest ona tłem dla wszelkiej maści mniejszych i większych historii. Przewijają się przez nie różne typy ludzkie, lecz bez kategorycznej oceny – co jest rzadko spotykanym zabiegiem.
Trzeba doceniać książki, które swoim ciepłem potrafią zniwelować zły humor czy oswoić ból. Szczególnie, jeśli robią to z takim niewymuszonym wdziękiem. Idealnie na zimowy wieczór z herbatką w ręce.
Napisz pierwszy komentarz.