Ostatnio były klasyki, czas wrócić do nowości. A nowość dzisiejsza jest całkiem w porządku, od autora, który chwilę wcześniej tak cudnie bawił się kliszami gatunku fantasy.
Rozkrzyczanymi Krainami od lat rządzą najeźdźcy zza morza. Po upadku pierwszego powstania ludowego, w bardziej sprzyjających okolicznościach wybuchło drugie. Po jednej z bitew Mads Voorten, zwany Ostrzem Burzy, i jego oddział lekkiej kawalerii przepadli jak kamień w wodę. Tak naprawdę trafili w niewolę do krasnoludów, którzy po udzieleniu pomocy w bitwie zażądali od Voortena dotrzymania swojej części umowy. Pułkownik zostaje wysłany z niebagatelną misją odzyskania starych krasnoludzich twierdz, na co ma cztery tygodnie, podczas gdy jego ludzie wciąż siedzą uwięzieni. Jeśli zawiedzie, wszyscy zginą.
Przede wszystkim miałam wrażenie toporności prowadzenia narracji. Nie jestem do końca pewna, z czego to się może brać. Opowieść w każdym razie nie płynie, ale rzeczy się po prostu dzieją. Nie jest to w żaden sposób wada, a przynajmniej nie w tym przypadku. Gdyby powieść była trochę dłuższa, mogłoby to przeszkadzać w zagłębieniu się w świat i jego historię. Być może z tego tez powodu część elementów fabuły zdawała się niekoniecznie do siebie pasować. Bohaterowie, mimo dobrej konstrukcji, tez nie do końca ratują sytuację.
Co jednak jest niezwykle fascynujące, to świat. Jego wielkość, która jest jednocześnie ogromna i mała. Niuanse międzykulturowe (międzyplemienne?) są wygrywane z niezwykłym talentem i okiem do szczegółu. Moje kulturoznawcze serduszko się raduje, widząc taką różnorodność relacji wśród przyjaciół, wrogów i wszystkimi pomiędzy. Teraz więcej takiej płynności poproszę w narracji, i wszyscy będą szczęśliwi.
Napisz pierwszy komentarz.