Trochę jak u Hitchcocka, zaczęło się od eksplozji. Trochę szkoda, że nastrój nie został pociągnięty dalej. Sukcesywnie za to opadał, by pod koniec dopiero odbić lekko w górę.
Pomysł był dobry. Dzicy Mandukowie pustoszą Nippon, by chronić kraj, jego klany zgadzają się na zjednoczenie armii pod wspólnym dowództwem. Dodatkowym zabezpieczeniem ma być małżeństwo głowy jednego z rodów z dziewczyną posiadającą boski status i moce. Gdy ta zostaje zabita przez niedoszłego męża, a jej dwór i wojsko wymordowane, jej osobisty strażnik wyrusza po zemstę na niehonorowym zdrajcy.
Fabularnie wszystko się składa. Wszystkie wydarzenia z początku książki mają uzasadnienie, są intrygujące. Świat powieści został przedstawiony bardzo plastycznie, lecz nie dosadnie. Pomysł na bohatera jest prześwietny, relacja z innymi postaciami wiarygodna i wzbudzająca ciepłe uczucia. Jeszcze czuć zagrożenie, które jakby oddala się po dotarciu Kedo, by zupełnie zaniknąć i wrócić dopiero pod koniec. Historia nie przestaje być interesująca, ale jakby ktoś zaciągnął hamulec. Nawet „wojna gangów” nie ożywiła pewnej stabilności, która się wkradła.
A już najmniej satysfakcjonująca okazała się finałowa walka. Bieg wydarzeń w końcu przyspieszył, protagonista się napocił, by pokonać wszystkie przeszkody na drodze ku przeznaczeniu, by… pokonać swojego wroga. Może jestem zbyt wymagająca, za dużo filmów akcji, ale dla mnie ta walka trwała zdecydowanie za krótko. Nie odczułam wysiłku, który musiał być włożony w pojedynek, i końcowo odniosłam wrażenie, że bohater wyszedł z niego bez większego uszczerbku.
„Czerwony Lotos” ma taką budowę, że właściwie mógłby być jednotomówką (nie miałam świadomości, że jest to część zaplanowanej z góry serii). Dziś jednak wydawca poinformował, że na sierpień planowana jest druga część . No tak, zapomniałabym o inwazji Manduków, przecież nie cały Nippon został podbity…
Napisz pierwszy komentarz.