Drugi tom „Kruczych Pierścieni” nie zaskakuje, choć może trochę tak. Dostajemy zasadniczo więcej tego samego, co jest bardzo dobre, choć może ie do końca. Niezdecydowanie i konfuzja od 1/3 do końca książki, lekko licząc.
Na koniec pierwszego tomu Hirka przechodzi przez kamienny krąg, by udać się do świata zamieszkanego przez Ślepych. Ląduje… we współczesnej Anglii. Po około pół roku mieszkania kątem u pewnego księdza, Kuro choruje i wypluwa z siebie Ślepego, który uważa się za Widzącego, ktoś chce ją porwać, a to dopiero początek jej kłopotów. Tymczasem w Manfalli, Rime stara się utrzymać swoją funkcję pomimo spisków i prób morderstwa, wolny czas spędzając na próbach ponownego otwarcia portalu i skomunikowania się z utraconą ukochaną.
Podoba mi się, że bohaterowie dostali kolejne rozwinięcie charakteru – już w pierwszej części nie był jednowymiarowi, ale rozdzielenie tej dwójki otwiera możliwości, które nie mogłyby zaistnieć gdyby pozostali chociażby w tym samym świecie. Zresztą, rozwój postaci zdaje się być chyba najmocniejszą stroną „Zgnilizny”. Tak samo nowo wprowadzeni bohaterowie, mimo niekiedy krótkiego czasu ekranowego, mają szansę zabłysnąć złożonością tworu.
Przenosiny części akcji do współczesnej Europy odebrały historii lekkości i uroku, tak ujmującej w pierwszym tomie. Jednakże fakt, że poznajemy „nowy świat” z perspektywy Hirki, tę ponurość uzasadnia. Dla niej York jest szarym, zimnym, obcym miejscem, bez wszechobecnej natury, która nawet w parku ma dla niej tylko pozory życia. Z drugiej strony, Manfalla dla Rimego również przestała mieć jakikolwiek urok – bo zabrakło w niej Hirki.
To jest naprawdę dobre interludium dla tej historii, która na ten moment nie wiadomo jak się zakończy. „Zgnilizna” otworzyła znacznie więcej drzwi niż można się było spodziewać, dobrze się przy niej bawiłam, i nie mogę się doczekać aż dorwę ostatni tom.
Napisz pierwszy komentarz.