Pamiętacie Edmunda zwanego Kociołkiem? Karczmarza, który dorabia sobie jako najemnik? Oczywiście, że tak. Jego przyjaciół, zbieraninę wszelkiej maści charakterów, również.
Po kilkunastu tygodniach spokoju karczmę Pod Gryfem nawiedzają goście, których nasz bohater miał nadzieję już nie spotykać – rodzina panująca. Rodzeństwo książąt ma obawy co do najgroźniejszych mieszkańców Głodnej Puszczy – trolli. Jest ryzyko, że zaatakują Dolinę, co w przeszłości skończyło się dość marnie. Dodatkowo księżna Yanna martwi się o swojego najlepszego rycerza, który w owej puszczy przebywa. Kociołek z towarzystwem dość niechętnie wyrusza na wyprawę, która znowu skończy się ratowaniem krainy…
„Nie ma tego złego” było książką dobrze napisaną i opowiedzianą, świetnie rozgrywającą typowe klisze fantasy. W „Głodnej Puszczy” dostajemy jeszcze więcej tego samego, plus parę dodatkowych smaczków. Lepiej poznajemy każdego z drużynników, całą społeczność tytułowej puszczy, i wplątujemy się w wojnę polityczną. Pod płaszczykiem religijnej oczywiście, bo to też schemat ograny, ale jakże świeżo ujety. By nie zaniedbywać rozwoju postaci, nawet drużyna się częściowo rozchodzi, ale jest to tak naturalne, że nie ma się do czego doczepić. Jednakże bohaterowie są bardzo sympatycznie skonstruowani, więc życzy się im szczęścia we wszystkim, choć w duszy smutno.
Tylko Kociołek, jak zwykle, pisuje do małżonki, filtrując wiadomości, by się za bardzo nie martwiła. I bardzo, jak zwykle za nią tęskni.
Pójdźmy więc razem z nim na tę wyprawę, by potem zdać Sarze sprawę, że naprawdę nie ma tego Złego. Dla takich postaci, takiej historii, warto zaparzyć herbatę i dać się prowadzić przez las.
Napisz pierwszy komentarz.